Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/299

Ta strona została uwierzytelniona.

— Popełnią zbrodnię, morderstwo, ścinając tego człowieka! krzyknął z gorączkowem uniesieniem.
Bertheroy machnął ręką na znak pobłażliwości i rzekł:
— Cóż chcesz... społeczeństwo broni się w razach napaści i zabezpiecza się przed napaścią... Lecz jakże głupimi są anarchiści, wyobrażając sobie, że za pomocą petard przemienią ustrój świata!... Znasz moje poglądy... zawsze niezmiernie twierdzić będę, że tylko wiedza jest rzeczywistym stronnikiem rewolucyi. Wiedza starczy, by zaprowadzić panowanie prawdy a nawet sprawiedliwości, jeżeli sprawiedliwość jest wogóle możliwą... Moją wiarę w wiedzę posiadam już od lat niepamiętnych, i dlatego jestem spokojny o przyszłość a wyrozumiały dla rzeczy teraźniejszych.
Wilhelm z czcią najwyższą patrzał teraz na swego starego mistrza i przyjaciela, który był zadziwiającym typem skrajnego rewolucyonisty, pracującego w głębi swego laboratoryum nad zwaleniem wstrętnego teraźniejszego ustroju społecznego, wraz z jego Bogiem, dogmatami i prawami. By módz z jaknajwiększym pożytkiem pracować ku przygotowaniu jutra, Bertheroy chciał zapewnić sobie spokój, więc gardząc małostkowością propagandy ulicznej i wpływu na tłum, żył wygodnie, w zgodzie z rządem, obsypywany orderami i dochodami. Pomijał to, jakiej barwy politycznej mógł być rząd, z którym łączyły go