ulewny deszcz, jak często w ciepłe dni wiosenne, więc zatrzymali się pod rozłożystym kasztanem, lecz bezlistne jeszcze gałęzie nie stanowiły dostatecznej ochrony, postanowili zatem schronić się w poblizkim domku, na którym widniał napis: „Café Restaurant“. Biegli tam śpiesznie, bo deszcz nie ustawał. Niedaleko od restauracyi stała dorożka, a stangret, nieruchomie siedząc na koźle, filozoficznie znosił wiosenną ulewę, nie przysłoniwszy się nawet derką. Już wchodzili do restauracyi, gdy z przeciwnej strony nadszedł równocześnie z nimi młody człowiek, i Piotr ze zdziwieniem poznał dobrze sobie znanego Gerarda de Quinsac. Zapewne i jego deszcz spłoszył podczas pieszej przechadzki, więc schronił się teraz pod pierwszy dach, spotkany na swej drodze. Rzekł wszakże, iż miał się tu spotkać z jednym ze swoich przyjaciół, lecz rozejrzawszy się po sali, nie znalazł go, zapewne rozminęli się, lub mylnie zrozumieli miejsce schadzki. Sala była raczej wielką oszkloną werendą. Dziś była prawie pustą, miejsca przy małych, marmurowych stolikach, próżno wyczekiwały na gości. Na pierwszem piętrze było kilka saloników, wychodzących na ciemny korytarz środkowy. Cicho i pusto było w całym domku, jeszcze nie przewietrzono i nie odmalowano go na sezon letni, wszędzie znać było ślady wilgoci po zimie, a powietrze przesycne było stęchlizną. Domek, jak wszystkie podmiej-
Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/31
Ta strona została uwierzytelniona.