nego upoważnienia. Skierował się więc z bratem ku ulicy Folie-Regnault, okrążającej więzienia.
Tu, rzeczywiście, było jeszcze zupełnie pusto, a wysokie mury więziennego gmachu, oświetlone skośnemi promieniami zapadającej pełni księżyca zdawały się być stosami zamarłych gruzów i kamieni, nagromadzonych i opuszczonych od lat niepamiętnych. Przeszedłszy tę ciemną i ponurą ulicę znów wpadli w zbiegowisko ruchliwego, jak fale, tłumu, niewyraźnego wśród zmroku. Zaledwie bledsze plamy oznaczały twarze.
Bracia z trudem doszli do rogu ulicy Merlin, do domu gdzie było mieszkanie deputowanego Mège’a. Spostrzegli, że okna do niego należące na czwartem piętrze, były szczelnie zamknięte i zapuszczone żaluzyami, podczas gdy we wszystkich innych otwartych oknach domu roiło się od głów ciekawie wychylonych. Na dole szynk jaśniał płonącym gazem równie jak całe pierwsze piętro z należącemi do niego salami, bawiono się tu wybornie, głośno rozmawiając i pijąc w oczekiwaniu na zbliżającą się godzinę widowiska.
— Mège zamknął się... nie śmiem go budzić, rzekł Piotr.
— Nie, nie można iść do niego — odpowiedział Wilhelm. — Ale wejdźmy tutaj. Na pierwszem piętrze jest balkon... Może ztamtąd coś będzie można dojrzeć.
W salach na pierwszem piętrze wszystkie stoliki były zajęte, a gdy bracia przesunęli się aż
Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/313
Ta strona została uwierzytelniona.