Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/319

Ta strona została uwierzytelniona.

częła go przywoływać po nazwisku, machając przyjaźnie rękę. Dziennikarz, zatrzymany przez cisnący się tłum ludzi, odpowiedział jej i rozpoczęli z sobą rozmawiać on na chodniku, ona na balkonie.
— Massot, mój kochany, powiedz mi, wszak deputowany ma wszystkie prawa i przywileje? więc może zaprowadzić, gdzie zechce, swoją towarzyszkę?...
— Nigdy w świecie! Massot wie dobrze, iż każdy deputowany powinien przedewszystkiem żyć w poszanowaniu prawa!
Ten okrzyk Duthila objaśnił dziennikarza, że nie powinien nalegać na opuszczenie balkonu. Rzekł więc:
— Szkoda, że pani nie postarałaś się o kartę zapraszającą. Byliby pani znaleźli jakie dogodne okno w budynku więziennym... Gdyż na plac egzekucyi nigdy żadna kobieta nie bywa wpuszczaną. Niechaj się pani nie uskarża na los... ma pani wyborne miejsce na tym balkonie...
— Sam nie wiesz, co mówisz, mój biedny Massot! Nic ztąd nie widzę!
— W każdym razie, piękna Sylwio, zobaczysz więcej, niż księżna de Harn. Spotkałem jej powóz na ulicy Chemiavert i agenci nie pozwolili jej dalej jechać.
Wiadomość ta rozweseliła Sylwię, a przeraziła Duthila. Zadrżał na myśl, że mógł się tutaj spotkać z Rozamundą, która, zobaczywszy go, towarzyszącego innej kobiecie, podczas gdy jej