Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/320

Ta strona została uwierzytelniona.

tego odmówił, byłaby mu zrobiła scenę, grożącą zerwaniem nawiązanego z nią stosunku. Ochłonąwszy, zaczął się śmiać, a gdy Sylwia wspomniała, że umiera z pragnienia, kazał podać butelkę szampana i talerz ciastek. Gdy posługacz ustawił wreszcie przy niej mały stolik z żądanem winem, zaczęła zaraz pić uszczęśliwiona, że dopełni miary swego pijaństwa. Śmiała się, mówiąc, że teraz bawi się wybornie, bo jeszcze nigdy nie zasiadała do powtórnej kolacji w oczekiwaniu na śmierć człowieka, którego zetną w pobliżu jej balkonu.
Wilhelm i Piotr nie mogli dłużej tu wytrzymać. To, co widzieli i słyszeli, wzbudzało w nich najwyższą odrazę. By skrócić chwile nudnego oczekiwania, wszystkie osoby, zebrane na balkonie i w sali, jadły teraz i piły, posługacz nie mógł nadążyć w podawaniu piwa, win, biszkoptów i zimnych potraw mięsnych. A jednak ta publiczność składała się z ludzi wytwornych, należących do eleganckiego świata paryzkiego. Lecz trzeba przecież czemś skrócić długie godziny wyczekiwania, więc śmiano się coraz hałaśliwiej, dowcipkowano trywialnie, podbudzano w sobie sztuczną wesołość wśród dymu cygar i odkorkowywanych butelek.
W dolnej sali bracia zastali ten sam natłok hałasujących ludzi, lecz tutaj hulaszcza wrzawa była spotęgowana wybuchami głosów i śmiechów, niczem się nie krępujących, a cały rząd tęgich