szarpnęli go równocześnie za nogi, odrywając je od ziemi. Deska pochyliła się a głowa skazańca gradem kułaków skierowana została ku wklęśnięciu. Wszystko to odbyło się z gwałtownym pośpiechem, z dzikiem szamotaniem nieszczęśliwego, jakby chciano się nad nim znęcać do ostatniej chwili i co prędzej pozbyć się niebezpiecznej jego osoby.
Topór spadł uderzeniem ciężkiem, głuchem. Krew wytrysła dwoma strumieniami z przeciętych arteryi a nogi poruszyły się konwulsyjnie. I na tem koniec wszystkiego. Kat machinalnie zacierał ręce, a jeden z jego pomocników wyjął ściętą, okrwawioną głowę z małego kosza i przełożył ją do wielkiego, w który już wpadło ciało zepchnięte szarpnięciem deski.
Ach, to głuche, ciężkie opadnięcie toporu! Wilhelm słyszał, jak echem rozległo się ono po całej biednej dzielnicy, obijając się o ściany tysiącznych izb, w których teraz budzono się na barłogach, by podążyć do pracy niszczącej siły nigdy nie mające dostatecznego odżywienia i wypoczynku. Salvat, upominając się za ich wszystkich, położył dziś głowę pod topór kata, a śmierć jego głosiła o rozpaczliwości położenia wyzyskiwanego ludu. W chwili szału zerwał się do buntu przeciwko niesprawiedliwości, poniósł męczeństwo z wiarą, że krew jego przyśpieszy pożądane zwycięztwo, niosące wyzwoliny wszystkim uciśnionym i cierpiącym.
Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/332
Ta strona została uwierzytelniona.