Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/335

Ta strona została uwierzytelniona.

i szczęśliwa jestem, że mogę to pani osobiście teraz wypowiedzieć.
— Nie wiele pani straciła, przybywszy za późno. Mieliśmy miejsca na tym oto balkonie, lecz niewiele widziałam... Kilku ludzi rzuciło się na jednego i oto wszystko. Doprawdy, nie warto było się trudzić, by tu przyjść...
— Ale poznałam panią!... więc czuję się teraz szczęśliwą... bo nie wątpię, że będziemy, się widywały i że pani pozwoli, abym od dziś uważała się za jej przyjaciółkę?...
— Naturalnie, że pani na to pozwalam i dumną będę, gdy pani mi pozwoli mianować się swoją przyjaciółką!
Trzymały się za ręce, uśmiechając się z przymileniem, a chociaż Sylwia była zupełnie pijana, odnalazła swój dziewiczy, naiwny wyraz twarzy. Rozamunda pożerała ją oczyma, namiętnie rozciekawiona i pragnąca zbadać wszystkie tajniki mogące ją zbliżyć z tą kobietą.
Duthil, rozweselony pomyślnem wywinięciem się z trudnego położenia, pragnął teraz jaknajśpieszniej odwieźć Sylwię do domu, by postarać się o otrzymanie zapłaty za swoją uprzejmość. Przywołał Massota, pytając go, gdzie znajdzie najbliższą stacyę dorożek. Lecz Rozamunda przerwała, mówiąc, że własnym powozem odwiezie Sylwię a nawet deputowanego, trzeba tylko odszukać stangreta, czekającego na nią w jednej z ulic sąsiednich. Duthil był zrozpa-