Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/34

Ta strona została uwierzytelniona.

gdy ulewa jeszcze posępniejszem je uczyniła, obiegł ją zimny dreszcz i smutne przeczucia pogłębiły się w jej sercu.
Gdy weszła do pamiętnego sobie pokoju na pierwszem piętrze, nie poznała go, tak wydał się jej pospolitym, zszarzanym, zimnym, chociaż stała w nim ta sama wielka sofa, stół i cztery krzesełka. Od jesieni okna tego pokoju były zamknięte, a nieprzewietrzone mury i sprzęty wydawały ckliwą, stęchłą woń, połączoną z przykrą wilgocią. Tapety poodstawały od ścian i, miejscami obdarte, wisiały jak brudne szmaty. Kurz, pajęczyna, zdechłe muchy, budziły odrazę, narzucając się oczom. Ewa kazała to uprzątnąć, otworzyć okno, a gdy gaz zapłonął w kominku stojącym tutaj dla wygody w podobnych okazyach, pokój wydał się znośniejszym i trochę weselszym.
Usiadła na jednem z krzeseł i nie podniosła woalki tak gęstej, że rysy jej były prawie niewidzialne. Ubrała się czarno, nawet rękawiczki miała tego koloru, zdawała się już nosić żałobę po ostatniej swej miłości. Ale z pod małego kapelusza wysuwały się bogate zwoje jej prześlicznych złoto blond włosów, a obcisłe ubranie rysowało piękne, wysmukłe linie jej ciała, bo chociaż była dość pełną i posiadała gors silnie rozwinięty, w pasie była cienka, i w całej figu-