Ślub miał się odbyć o godzinie dwunastej w południe, lecz na pół godziny wcześniej kościół już się napełnił zaproszonymi gośćmi. Wnętrze świątyni było udekorowane z nadzwyczajnym przepychem, a wśród zielonych klombów podzwrotnikowych roślin obficie rozkwitłe kwiaty przesycały powietrze przedziwną wonią zmięszanych zapachów. W głębi, wielki ołtarz jaśniał tysiącami pozapalanych świec woskowych, podczas gdy główne wejście, otwarte na rozcież, pozwalało widzieć perystyl, zamieniony w rodzaj zimowego ogrodu i zasłany dywanem, spuszczającym się po stopniach aż na ulicę Royale. Tłumy publiczności stały na placu i na ulicy, przypatrując się zajeżdżającym powozom i oczekując przybycia panny młodej.
Duthil z niestrudzoną uprzejmością przyjmował gości wchodzących do kościoła, a znalazłszy jeszcze trzy krzesła dla pań, które dopiero teraz przybyły, rzekł do Massot, zapisującego nazwiska w notesie:
Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/342
Ta strona została uwierzytelniona.
II.