na z niecierpliwością oczekiwała dnia, w którym je odczyta wydrukowane w najpoważniejszym z dzienników paryzkich.
— Wielki Boże! cóż ze mną będzie! — szepnął deputowany. Panie Massot! błagam cię, drogi panie! Trzeba! koniecznie trzeba wydrukować ten artykuł w „Globie“!
— Nie zależy to odemnie!... ja zgadzam się jaknajchętniej, lecz trzeba, żeby Fonségue nie miał nic przeciwko temu! Patrz pan... oto Fonsègue ztąd niedaleko... stoi pomiędzy Vignonem a ministrem oświaty, uprzejmym, kochanym panem Dauvergue! Poproś go sam.
— Naturalnie, że go poproszę... tylko nie teraz... trochę później, w zakrystyi, podczas defilady... Postaram się pomówić także z Dauvergue, nasza Sylwia chce koniecznie, by dziś zajmował miejsce w loży ministeryalnej... Monferrand będzie napewno... słyszałem, jak przyrzekł to najsolenniej baronowi Duvillard.
Massot głośno się roześmiał, a przypomniawszy sobie okoliczności zangażowania Sylwii do teatru Komedyi Francuzkiej, mruknął:
— Ministeryum Sylwii!... tak, wszyscy ci panowie powinni dziś przez wdzięczność bić jej brawo z loży oficyalnej!
Rozmowę trzech mężczyzn przerwała nadbiegająca księżna de Harn, wołając:
— Nie mam jeszcze miejsca!... chcę mieć miejsce!
Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/347
Ta strona została uwierzytelniona.