Duthil w przekonaniu, że księżna chce znaleźć krzesło by usiąść, rzekł:
— Na nieszczęście niema już ani jednego krzesełka... z największym trudem wynalazłem trzy ostatnie dla księżnej de Boisemont i jej dwóch córek.
— Ja nie o tem mówię... ja chcę mieć dobre miejsce na dzisiejsze przedstawienie w teatrze... Kochani panowie, ratujcie mnie!... i znajdźcie mi miejsce w jakiej loży... Umrę, jeżeli nie znajdziecie... przecież ja muszę widzieć dziś naszą Sylwię na scenie, naszą kochaną, niezrównaną, śliczną przyjaciółkę!
Od wczoraj księżna tylko o Sylwii mówiła. Odwożąc ją do domu z placu de la Roquette, zawiązała z nią przyjaźń, posuwając swój zachwyt do ubóstwiania.
— Nie znajdzie już pani miejsca — odezwał się wyniośle Chaigneux. — Sprzedaliśmy i rozdali wszystko... przed chwilą ofiarowywano mi bezskutecznie trzysta franków za fotel na parterze.
— Tak, to prawda! nigdy nie dobijano się tak o miejsca w teatrze Komedyi Francuzkiej! — zawołał Duthil. Nawet w przejściach stać będą przystawne stołki... Najmocniej żałuję, że nie mogę wyprowadzić pani z kłopotu... jeden tylko Duvillard mógł by zaradzić złemu... Ma lożę...ofiarował mi w niej miejsce... zdaje mi się nawet, że jest nas dopiero trzech... licząc już i jego syna.
Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/348
Ta strona została uwierzytelniona.