Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/349

Ta strona została uwierzytelniona.

Niechaj więc pani powie Hyacyntowi, by panią zaproszono do loży.
Rozamunda, która rzuciła się na szyję młodemu deputowanemu pewnego wieczora, gdy do mdłości była znudzona Hyacyntem, odczuła teraz ironię, lecz nie zważając na złośliwą intencyę, dziękowała z wybuchem uradowania:
— Prawda, zapomniałam! rzeczywiście Hyacynt nie może mi tego odmówić! Dziękuję ci, kochany panie! ocaliłeś mnie, zbawiłeś! Wiesz, lubię cię za to, że zawsze jesteś wesoły i nawet chcąc dokuczyć, robisz to z wdziękiem... rzeczy smutne, dzięki tobie, stają się wesołemi! Przypominam ci, że studya nasze nad polityką zaledwie są rozpoczęte... pragnę się wydoskonalić pod twoim kierunkiem... Chwilami zdaje mi się, że nigdy nic nie zajmowało mnie tak wyłącznie, jak polityka... polityka gotowa mnie pochłonąć...
Pożegnała się i uciekła, poruszając wszystkich z miejsca i manewrowała tak zręcznie, iż wkrótce ujrzano ją siedzącą w pierwszym rzędzie, w pobliżu wielkiego ołtarza.
— Narwana, ale poczciwa i milutka! rzucił Massot za odbiegającą księżną Rozamundą de Harn.
Chaigneux, ujrzawszy sędziego śledczego Amadieu, poszedł zapytać go z uniżoną troskliwością, czy otrzymał bilet wejścia na dzisiejsze przedstawienie w teatrze Komedyi Francuzkiej.