Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/35

Ta strona została uwierzytelniona.

rze nic nie oznajmiało zbliżających się lat piędziesięciu.
Kazała podać dwie filiżanki herbaty a gdy służący przyniósł je wraz z talerzem przeszłorocznych ciastek, zastał ją siedzącą na tem samem miejscu, w tej samej pozie i z woalką zawsze zapuszczoną. Pozostawszy samą, dalej siedziała nieruchomie, przygnębiona dumaniem. Przybyła tutaj naumyślnie o pół godziny wcześniej, chciała by pierwszą, by módz się uspokoić, opanować i wymódz na sobie niepoddawanie się rozpaczy. Przedewszystkiem pragnęła nie płakać. Postanawiała sobie zachować się z godnością, poważnie, jak kobieta, znająca swoje prawa, lecz rządząca się tylko rozsądkiem. Rada była, osądziwszy, że wymogła na sobie pożądany spokój, w rzeczywistości zaś układała plan swej rozmowy z Gerardem, mając zamiar powstrzymania go od małżeństwa, które w jej umyśle równoważyło się nieszczęściu i karygodnej winie.
Drgnęła i cała drżeć poczęła. Do pokoju wszedł Gerard.
— Jakto?... Ty już jesteś tutaj... jesteś pierwsza?... Myślałem, że przychodzę o dziesięć minut przed oznaczoną godziną... Przepraszam! I z mojego powodu musiałaś się trudzić zadysponowaniem herbaty i czekałaś... jeszcze raz przepraszam!
Był zakłopotany, a przedewszystkiem lękał się okropnej sceny, którą przeczuwał i uważał za