Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/350

Ta strona została uwierzytelniona.

Massot, korzystając z odosobnienia, szepnął do Duthila:
— Powiedz, drogi panie, czy baron Duvillard rzeczywiście zamierza utworzyć kolosalne towarzystwo akcyjne kolei żelaznej przez pustynię Saharę?... Podobno będzie to olbrzymia operacya finansowa, wymagająca setek milionów franków?... Wczoraj wieczorem była o tem mowa w biurze redakcyi, Fonségue wzruszał ramionami, twierdząc, że to szaleństwo i że temu nie wierzy.
Duthil mrugnął znacząco okiem i rzekł żartobliwie:
— Mamy już kota w worku... Tak, tak, mój kochany — jest to prawdziwsze, niż przypuszczasz... Za kilka dni Fonsègue będzie olśniony i bardziej niż kiedykolwiek oddany baronowi.
Z napuszoną dobrodusznością Duthil dał do zrozumienia, iż nowa spekulacya barona Duvillard spuści złotą mannę na znaczną część prasy, na wiernych przyjaciół i wszystkich ludzi dobrej woli. Burza minęła, dawna sprawa już pogrzebana, więc czas myśleć o nowej korzystnej robocie. Duthil okazał się gadatliwy, uszczęśliwiony, pewien bogatego podarku i gotów nań zasłużyć z zapomnieniem przykrych chwil, jakie przebył z powodu afrykańskich kolei żelaznych.
— A więc teraz rozumiem, dlaczego tu tyle osób się zbiegło! — zawołał Massot. — Nęci ich nadzieja nowego obłowienia się! Wszyscy stawili