Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/351

Ta strona została uwierzytelniona.

się na wezwanie barona, gdyż wszyscy się spodziewają napełnić swoje kieszenie!
Wtem, organy na chórze zabrzmiały hymnem tryumfalnego powitania. Orszak ślubny wchodził do kościoła. Podczas gdy powozy zajechały i orszak począł pompatycznie kroczyć po szerokich schodach, poprzedzających perystyl, w tłumie zawrzało, wszyscy cisnęli się, chcąc widzieć, tamując przejazd dorożek i omnibusów, jadących z Wielkich Bulwarów na ulicę Royale. Wśród hucznych brzmień muzyki, odbijającej się od wyniosłych sklepień świątyni, orszak zbliżał się do wielkiego ołtarza, jarzącego się światłem, postępując zwolna, poważnie, przez wolne przejście, pozostawione pomiędzy zbitą masą zaproszonych gości. Mężczyźni znajdowali się po prawej, kobiety — po lewej stronie, a wszyscy teraz wstali, uśmiechając się ku przybyłym, patrząc na nich z gorączkową ciekawością.
Za wspaniałym i wygalowanym szwajcarem kościelnym szła Kamilla, prowadzona pod rękę przez ojca, który na ten dzień uroczysty przybrał postać tryumfującą, szczęśliwą i okazałą. Kamilla w powłóczystej sukni z plisowanego jedwabnego muślinu pod którą przeświecała druga z białego atłasu, miała welon z kosztownej koronki Alençon przytrzymany dyademem z kwiatów pomarańczowych. Uśmiechnięta, promienna zwycięztwem, była prawie ładna, a tak się wyprostowała, że nie znać było ułomnej jej figury,