Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/353

Ta strona została uwierzytelniona.

wie zasiedli w wielkich fotelach ze złoconego drzewa, krytych czerwonym aksamitem i rozpoczęła się uroczystość ze spodziewaną nadzwyczajną okazałością. Wielką mszę celebrował osobiście proboszcz kościoła Ś-ej Magdaleny, a do miejscowych chórów przyłączyli się dziś śpiewacy z opery, którym akompaniowały organy, brzmiące nieustającym hymnem tryumfalnym. Cały możliwy przepych świecki i kościelny roztoczono z okazyi ślubu dziedziczki z burżuazyi z przedstawicielem arystokracyi rodowej, pragnąc, by uroczystość stała się świętem publicznem, zwycięztwem, datującem dojście do zenitu klasy najpotężniejszej w narodzie. Znany w całym Paryżu potworny dramat familijny afiszowano, pokazując się w komplecie tłumowi, z uczuciem pogardy dla tego tłumu. Spokojna bezczelność, z jaką to czyniono, dochodziła do grozy w swej okropności. To nieliczenie się z niczem i z nikim, to stawianie się po nad ogół, jeszcze się stało jaskrawsze, gdy monsignor Martha stanął na stopniach ołtarza, by pobłogosławić zawierający się związek. Wysoki, piękny, jaśniejący zdrowiem, z półuśmiechem łaskawego władcy, monsignor z wdziękiem i świętobliwością wymawiał słowa sakramentalne, jako szczęśliwy kapłan, któremu przypadło w udziale pojednanie dwu wielkich mocarstw, w osobach spadkobierców których dziś łączył nierozerwalnym związkiem małżeńskim. Z niecierpliwością oczekiwano na