Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/357

Ta strona została uwierzytelniona.

już odniosła decydujące zwycięztwo, zdobyła dla siebie to piękne nazwisko, tego pięknego mężczyznę, którego z takim trudem wyrwała z objęć innych kobiet, a przedewszystkiem z objęć swej rodzonej matki. Szczęście dodawało jej urody, i ta brzydka, śniada, chuda, mała i garbata dziewczyna, była prawie ładna i prosta, przyjmując życzenia, składane przez tłum defilujących kobiet, przyjaciółek, znajomych, z których każda siliła się na serdeczne uściśnienie, pocałowanie, na słowa wyszukanego pochlebstwa i zachwytu. Gerard, któremu dyadem żony zaledwie sięgał do ramienia, przyjmował uściśnienia i życzenia z uprzejmym uśmiechem, a chociaż przywykły do hołdów, czuł się szczęśliwym, widząc ogólne zadowolenie, którego był przyczyną, poddawszy się wpływom przez wrodzoną dobroć i słabość charakteru. Obie familie stały na równej linii lecz oddzielnie, w dwóch niemieszających się z sobą grupach, pomimo tłumu, jaki je oblegał, wciąż przepływając z wyciągniętemi do uścisku rękoma. Duvillard patrzał na wszystkich, jak król zadowolony ze swojego ludu, podczas gdy Ewa siliła się, by do ostatniej chwili zachwycać wdziękiem i uśmiechem, lecz pomimo energii, jakiej dawała dowód, drżała od łez, rozsadzających jej serce. Po drugiej stronie stała hrabina de Quinsac pomiędzy generałem de Bozonnet i markizem de Morigny. Ze spokojnym, nieco wyniosłym uśmiechem dziękowała za ży-