Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/358

Ta strona została uwierzytelniona.

czynia, lekko skłaniając głowę, a drobną, suchą swą rączkę podawała tylko dobrym znajomym. Przepływający przez zakrystyę tłum gości był jej przeważnie nieznany, a gdy nadciągały fale głów o piętnujących je przebiegłych oczach, chciwym wyrazie twarzy, hrabina wymieniała z markizem spojrzenie bezgranicznego smutku i moralnego znużenia. Defilada trwała blizko przez pół godziny. Państwo młodzi oraz obie familie miały zwichnięte ramiona od nieskończonej ilości zamienionych uścisków dłoni.
Bliżsi znajomi pozostawali w zakrystyi, tworząc grupy, rozmawiając i śmiejąc się ochoczo. Monferrand otoczony był całym orszakiem dworaków. Massot ciekawie to śledził, zwłaszcza gdy adwokat jeneralny, Lehmann, zbliżył się do ministra z uniżoną czołobitnością. Zaraz za nim podążył sędzia śledczy Amadieu, a nawet wice-prezydent trybunału pan de Larombière, dotychczasowo stroniący od figur oficyalnych, jako wierny legitymista i przyjaciel rodziny de Quinsac. Coraz jawniej i liczniej panowie z trybunału godzili się z republiką i schlebiali jej przedstawicielom, jako władcom, od których zależy awans lub dymisya. Twierdzono, iż Lehmann oddał niedawno wielką usługę ministrowi Monferrand, niszcząc cały stos papierów, odnoszących się do sprawy afrykańskich kolei żelaznych. Zasługi Amadieu wszystkim były wiadome, wszak ten wesoły, czystej krwi paryżanin uwolnił sto-