Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/362

Ta strona została uwierzytelniona.

się przyznał? — powtarzał Monferrand. — Publiczność takich rzeczy nie jest w stanie zrozumieć i usprawiedliwić.
Duvillard, porzucając rolę ojca, odłączył się od rodzinnego kółka, przyjmującego w dalszym ciągu życzenia przyjaciół i stanął obok Monferrand, podnosząc swą obecnością tryumf ministra. Nie byłże on władcą najwyższym i najpotężniejszym?... Pieniądz dawał mu stanowisko wyjątkowe, trwałe i niewzruszone, podczas, gdy władza dzierżona przez ministrów była przemijająca, przechodziła z rąk do rąk wraz z teką. Dziś panował Monferrand, jutro panować będzie Vignon, i oto obadwaj ci ludzie cisną się do stóp jego, wiedząc, że ich władza o tyle może mieć znaczenia, o ile on wesprzeć ją zechce siłą posiadanych milionów. Jedynym rzeczywistym tryumfatorem był on i nic ostać się nie może jego woli. Dziś za cenę pięciu milionów kupił swej córce męża o arystokratycznym tytule i nazwisku, i kupić może co zechce, jest królem wszechwładnym, panem i kierownikiem publicznego bogactwa, przedstawicielem i wcieleniem potęgi, oraz znaczenia burżuazyi, będącej czołem narodu. I niczego się nie lęka, nawet bomb rzucanych przez głodomorów, którym nie rzuci okruchów ze swego stołu, by się o więcej dopominać nie poczęli.
Duvillard czuł się dziś w pełni swej potęgi. Sprawa afrykańskich kolei żelaznych była już pogrzebana, za pomocą wysadzonej umiejętnie