Fonsègue potrząsnął głową z niedowierzaniem.
— Nie przypuszczam, by tak było... nie będą śmieli... to byłoby zawcześnie... odłożą to na później...
Jednakże zamyślił się głęboko. Fonsègue był jeszcze pod wrażeniem niedawno przebytego strachu z powodu afrykańskich kolei żelaznych. Wyrzucał sobie, że postąpił wówczas nieoględnie i postanawiał być ostrożniejszym przy zdarzonej w przyszłości okazyi. Lecz teraz lękał się być zanadto ostrożnym. Byle się nie opóźnić z przyklaśnięciem! Trzeba tę rzecz zbadać, trzeba się stać nieodzownie koniecznym, i drzeć łyka, nie pomijając żadnej ku temu okazyi.
Stanąwszy na boku, patrzał na Duvillarda rozmawiającego z dwoma ministrami, podczas, gdy Chaigneux pilnie pracował wśród osób zebranych w zakrystyi, chcąc zapewnić jak najokazalszy tryumf Sylwii. Stał się wymowny, korzył się przed jej pięknością, podniecał ciekawość dobranemi półsłówkami, zapowiadał olbrzymie powodzenie, jakie ją dziś spotka. Zbliżywszy się do ministra oświaty i sztuk pięknych, zgiął się przed nim we dwoje, mówiąc;
— Drogi panie ministrze, mam do pana wielką prośbę w imieniu najpiękniejszej z naszych paryżanek, która gotowa się rozchorować z rozpaczy, jeżeli nie zechcesz być świadkiem dzisiejszego jej zwycięztwa.
Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/364
Ta strona została uwierzytelniona.