Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/366

Ta strona została uwierzytelniona.

— Powiedz jej pan, że i ja się stawię... zatem zamiast jednego przyjaciela więcej, będzie miała dwóch...
Duvillard uszczęśliwiony, spojrzał na ministrów wzrokiem dziękczynnym i ukłonił się, jakby na znak, że zaciąga wobec nich wielki dług wdzięczności za łaskę, jaką mu wyświadczają.
Chaigneux, złożywszy ministrom żarliwe podziękowania, odszedł, a spostrzegłszy Fonsègue’a uprowadził go na stronę, mówiąc gorączkowo:
— Drogi kolego, trzeba koniecznie, aby sprawa była załatwiona. Uważam to za rzecz najwyższej doniosłości.
— Co takiego?... — spytał Fonsègue ze zdziwieniem.
— Jakto?... nie domyślasz się, że mówię o artykule Massota... podobno nie chcesz go przepuścić?
— Naczelny redaktor „Globu“ rzekł stanowczo, że artykuł ów nie nie może być przez niego drukowany. „Glob“ jest dziennikiem poważnym i szanowanym, ma wyrobioną opinię moralności i surowości poglądów, zatem nie może umieszczać w swych szpaltach pochwał jakiejś dziewczyny, która jest tylko ładną dziewczyną. Byłoby to potwornem, wprost przeciwnem zasadom stałych czytelników „Globu“. Uśmiechnąwszy się, dodał, że osobiście nic nie ma przeciwko pięknej Sylwii, i gdyby jej przyszła ochota pokazać się gołą na scenie, chętnieby poszedł rozerwać