żającej niedorzeczności. Postanowił więc zamknąć się w milczeniu, by swojem zachowaniem zaznaczyć głębokość tego protestu.
Spojrzał na Rozamundę z przerażeniem, gdyż czuł się szczęśliwym, zerwawszy z nią swój stosunek, a teraz chwyciła go obawa, że może przyszła jej fantazya odnowienia z nim miłosnych doświadczeń. Zdecydował się więc poraz pierwszy dziś otworzyć usta:
— Żądaj, czego chcesz, ale tylko w imię koleżeńskich stosunków...
Roześmiała się zabawiona i uspokoiła go, mówiąc że pragnie dziś wieczorem być w teatrze, by widzieć Sylwię, którą kocha i wielbi do ubóstwienia. Umrze więc, jeżeli nie zobaczy jej dziś na scenie, a dotąd nie ma zapewnionego miejsca, w sali, prosi go zatem, by wymógł na ojcu zaproszenie jej do loży, gdyż wie, że mają w niej jeszcze jedno miejsce nie zajęte.
Uśmiechnął się łaskawie. Zawiązujący się stosunek pomiędzy Sylwią a Rozamundą, uwolni go od tej ostatniej, będzie to symboliczny i wielce estetyczny koniec ich miłości, miejsce jego zajmie Sylwia! Te dwie kobiety będą ucieleśnieniem niepłodnej miłości, a w imię piękna był zwolennikiem jednopłciowego małżeństwa, wyzwolonego z poniżających funkcyi, narzuconych przez naturę.
— Z chęcią... z przyjemnością załatwię twoje
Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/369
Ta strona została uwierzytelniona.