Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/371

Ta strona została uwierzytelniona.

czatowania na łupy. Garstka przyjaciół hrabiny de Quinsac czuła się tu nie u siebie i zebrała się dokoła matki Gerarda, którą generał de Bozonnet i markiz de Morigny usadzili na kanapie w wielkiej sali czerwonej.
Ewa, upadając ze znużenia, wyczerpana z sił, zajęła miejsce w saloniku srebrno-niebieskim, zamienionym w rodzaj olbrzymiego bukietu róż, tyle w nim kwitło kwiatów. Siłą woli trzymała się wyprostowana, postanawiając uśmiechać się, chociażby ziemia pod nią miała się zapaść, a pomimo szarpiących wzruszeń i cierpienia, była piękną i czarowała wdziękiem każdego, kto się do niej zbliżył. Niespodziewanie nadciągnęła jej pomoc. Monsignor Martha, który raczył zaszczycić przyjęcie swoją obecnością, usiadł w fotelu tuż przy niej i zaczął z nią rozmowę ze zwykłą świątobliwą uprzejmością. Musiał on dokładnie zdawać sobie sprawę z okropnego dramatu, rozdzierającego serce tej uśmiechniętej kobiety, był więc dla niej z ojcowską tkliwością i pobłażliwością. Pocieszał ją i dodawał otuchy, ona zaś uskarżała się, jak znękana żalem wdowa, pragnąca odtąd żyć zdala od świata, z myślą zwróconą wyłącznie do Boga, który jeden jej tylko pozostał. Monsignor, chcąc odwrócić jej uwagę od goryczy dnia dzisiejszego, wspomniał o założonej przez nią instytucji przytułku dla inwalidów pracy. Ewa oświadczyła, że teraz postanawia z ca-