Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/381

Ta strona została uwierzytelniona.

— I owszem... niechaj się nasz krytyk złości! zawołał Duvillard rozpromieniony. Będą tem dłużej rozpisywali się jutro w dziennikach. Ale bardziej niż kiedykolwiek chcę, aby artykuł Massota był wydrukowany w jutrzejszym numerze „Globu“.
Urzeczywistnienie tego życzenia napotykało nieprzeparte trudności. Chaigneux, który wracał z loży Fonségue’a przyniósł ztamtąd złe wiadomości, bo Fonségue opierał się pomimo odniesionego przez Sylwię zwycięztwa, i drwił z aktorki, nazywając ją idyotką, nie rozumiejącą założenia poety. Baron nachmurzył się i rzekł:
— Idź raz jeszcze do Fonségue’a i powiedz mu, że chcę, aby wydrukował artykuł Massota, bo w przeciwnym razie nigdy mu tego nie zapomnę!
Rozamunda, wstawszy z miejsca, kręciła się w głębi obszernej loży, wypowiadając swoj najwyższy zachwyt, a ująwszy ramię Hyacynta, zaczęła prosić:
— Mój drogi, zaprowadź mnie do Sylwii... nie mogę dłużej wytrzymać... chcę ją zaraz zobaczyć... chcę ją uściskać... muszę ją zaraz widzieć...
— Wszyscy do niej pójdziemy — zawołał Duvillard, usłyszawszy prośbę księżnej.
Korytarze były przepełnione publicznością, tłoczono się aż na scenę. Doszli wreszcie do loży Sylwii, lecz zastali drzwi zamknięte. Baron za-