Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/383

Ta strona została uwierzytelniona.

Wreszcie otworzono drzwi i weszli mężczyźni, składając gorące powinszowania. Lecz antrakt już mijał, zaraz miał się rozpocząć akt piąty. Skończył się on tryumfalnie, cała sala trzęsła się od niemilknących oklasków. Zwłaszcza ostatni wiersz roli „Je vois, je sais, je crois, je suis désabusée“, zadeklamowany z przejęciem, wywołał ogólny entuzyazm. Sylwia rzuciła te słowa z twarzą natchnioną świętej męczennicy, unoszącej się w ekstazie ku niebu. Była tylko duszą, przeczystą duszą, wyzwoloną z obsłonek ciała. Publiczność powtórnie przywołała artystów na scenę i Paryż z owacyą witał dzisiejszą debiutantkę, opromienioną chwałą tryumfu, podczas gdy Sagnier, wychodząc ze swej loży, śmiał się, mówiąc, że Sylwia jest również biegłą prostytutką na paryzkim bruku, jak przeczystą dziewicą na scenie pierwszorzędnej.
Natychmiast po skończonem przedstawieniu Duvillard i Duthil poszli po Sylwię, a Hyacynt odprowadził Rozamundę do powozu, czekającego na rogu ulicy Montpensier. Pożegnawszy księżnę, przystanął o kilka kroków na chodniku, zabawiony myślą czekania tu aż do odjazdu obudwóch kobiet. Spostrzegł niedługo ojca, prowadzącego Sylwię. Gdy chciał wsiadać za nią do powozu, zatrzymała go, mówiąc:
— Nie, mój drogi... nie dzisiaj... mam wieczór zajęty z jedną z moich przyjaciółek.