Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/388

Ta strona została uwierzytelniona.

ny Wilhelma, uspokoił się i nabrał przekonania, że się rzeczywiście omylił.
Lecz nazajutrz Wilhelm znów się pogrążył w złowrogie milczenie. Piotr tem więcej zaczął się niepokoić, że babka była od pewnego czasu coraz cichszą i poważniejszą. Nie śmiał się jej zapytać, lecz zaczął badać chłopców. Ale ani Tomasz, ani Franciszek, ani Antoni nic nie wiedzieli i wiedzieć nie chcieli. Zdawało się im, że nie powinni pragnąć zbadania tajemnicy, jeżeli była jaka. Kochali ojca i to im wystarczało. Każdy z nich miał swoje zajęcie, szczęśliwymi się czuli, pracując pod opieką ojca, a jednak z całkowitą osobistą swobodą. Nigdy nie przyszło im na myśl, by zapytać go o cel jego pracy i wynalazków, znajdowali bowiem, że wszystko, co zamierza czynić i co robi, musi być dobre i szlachetne, a w każdej chwili czuli się gotowymi do wykonania jego rozkazów, bez wahania. Lecz Wilhelm nigdy się przed nimi nie zwierzał, może nie chcąc ich narażać na niebezpieczeństwo i jedyną jego powiernicą była babka, którą czcił, której się radził, a może nawet i często słuchał. Piotr pragnął się zastosować do przykładu, dawanego mu przez synowców, lecz nie mógł. Powaga babki zatrważała go, tem więcej, iż zauważył, że Wilhelm coraz częściej zamyka się z nią na górze i prowadzi długie, tajemne narady. Pokój babki był obok dwóch małych pokoików, zajmowanych przez