Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/39

Ta strona została uwierzytelniona.

odpowiedzialnym za swoje słowa; łagodna, słaba jego natura, zawsze go skłaniała do ustępstw.
Ewa, wpatrzona to w jego oczy, to w jego usta, piła z rozkoszą wyraz ich i płynące słowa. Jakże się czuła szczęśliwą, słysząc o pogardliwem współczuciu Gerarda względem tamtej, względem jej córki, czychającej na wydarcie jej posiadanego skarbu. Miała w tej chwili pewność, że zawsze będzie piękną, kochaną i pożądaną.
Po minionej pieszczocie, usiedli oboje na sofie, oboje zmęczeni i milczący. Powracające zakłopotanie, przerwała Ewa, szepcząc:
— Wierzaj mi, że nie dla tego tutaj dziś przyszłam. Lecz znów zapanowało milczenie, a Gerard, chcąc je koniecznie przerwać, rzekł:
— Nie napijesz się herbaty?... Zapewne już wystygnąć musiała...
Nawet nie usłyszała tego co powiedział i jakby nic pomiędzy nimi nie zaszło, jakby dopiero teraz przyszła, by mieć z nim stanowczą rozmowę, zaczęła mówić przygnębionym, lecz słodkim głosem:.
— Czy ty nie zdajesz sobie sprawy, Gerardzie, że nie możesz się żenić z moją córką?... To byłoby wprost występkiem, kazirodztwem. A prócz tego są inne względy, masz obowiązki względem swego nazwiska, wreszcie twoje położenie materyalne powinno cię powstrzymywać od tego małżeństwa. Wybacz, że mówię tak otwarcie, lecz pomyśl, coby powiedziano wtedy o to-