Piotr zapragnął mu towarzyszyć i około godziny czwartej wyszli razem z domu.
Małżonkowie Toussaint zajmowali jeden tylko pokój, w którym jedli i spali. Piotr i Tomasz zastali chorego mechanika, siedzącego nieruchomo na nizkiem krześle przy stole. Miał całą prawą stronę ciała sparaliżowaną, choroba zagarnęła mu nawet część twarzy, tak, iż odjętą miał mowę. Od czasu do czasu usiłował coś powiedzieć, ale wydawał tylko przykre, niezrozumałe charkanie. Usta mu się wykrzywiły poczciwa, okrągła twarz o pomarszczonej skórze, była teraz maską wyrażającą bolesne zaniepokojenie. Miał dopiero lat pięćdziesiąt, ale praca wyżarła mu muskuły a choroba skręciła członki. Z każdym dniem stawał się coraz bardziej nezdolnym do jakiejkolwiek pracy. Od jakiegoś czasu niegolona broda wyrosła mu siwemi kłakami; stał się odrazu zgrzybiałym starcem i tylko oczy w nim żyły. Wodził niemi po izbie, zatrzymując wzrok na tej lub innej osobie. Pomimo zmartwienia, pani Toussaint zawsze tłusta i rumiana, kręciła się około męża z chęcią niesienia mu jakiejkolwiek ulgi.
Powitawszy wchodzących, rzekła:
— Mężu... mamy miłych gości... pan Tomasz, przyszedł cię odwiedzić... i ksiądz Piotr Froment...
Wtem spostrzegłszy się, poprawiła się natychmiast:
— I pan Piotr Froment, jego stryj... Widzisz,
Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/391
Ta strona została uwierzytelniona.