Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/393

Ta strona została uwierzytelniona.

wsze pozostać wdzięczną księdzu dobrodziejowi. Pomimo świeckiego ubrania Piotra, przez uszanowanie, tytułowała go dalej księdzem.
— Ja często Celince o tem powtarzam, — mówiła — że ksiądz dobrodziej szczęście nam przyniósł. Takich rzeczy nigdy się nie zapomina... i pamięta się nawet przy mówieniu pacierza!
Piotr, kiwnąwszy życzliwie głową, nic nie odpowiedział starej kobiecie, tylko rzekł do Celinki:
— Więc chodzisz teraz do szkoły?...
— Tak, chodzę do szkoły, uczę się, i jestem kontenta... bardzo kontenta... bo już nie jesteśmy w biedzie... mamy wszystko, czego nam potrzeba...
Wtem zamilkła, chwycona nagłem wzruszeniem a po chwili dodała głosem zdławionym od łez:
— Ach żeby biedny mój ojciec mógł nas teraz widzieć!...
Pani Teodora, nie chcąc się okazać natrętną, zaczęła żegnać się z panią Toussaint:
— Do widzenia, moja kochana, idziemy już, ale niedługo znów nas zobaczysz... Serce boli patrzeć na nieszczęście, jakie was spotkało... więc dla okazania wam przyjaźni zaraz przyszłyśmy i będziemy was odwiedzały... Ale okrutna to bieda, bo chociaż masz głowę na karku, ciężko ci będzie, roboty nijak tobie nie znaleźć... Celinko, pocałuj wuja... a ja tobie, mój bracie, życzę, abyś conajprędzej odzyskał władzę w nogach.