baczył ojca w tym stanie, zaczął się rozbijać po izbie, wrzeszczał mu nad głową, że przez całe życie był tylko bydlęciem... bo gdyby był człowiekiem, oddawna byłby się zbuntował i nie chciał tracić siły na wzbogacanie swoją pracą burżuazów, którzy o tyle dbają o robotników, o ile z nich korzyść dla siebie ciągną ale jeżeli który przy pracy padnie, wyrzucają go na bruk i więcej nie chcą o nim słyszeć... Straszne rzeczy wygadywał, a ponieważ ma dobre serce i szczerze kocha ojca, więc w końca rozbeczał się z żalu nad jego chorobą i pocieszał nas, jak na dobrego syna przystało.
Dziecko się utuliło, lecz pani Toussaint dalej chodziła tam i napowrót po izbie, kołysząc je i spoglądając na uśpionego wnuka, co jej nie przeszkadzało dalej opowiadać o wszystkich swoich kłopotach. Syn jej, Karol, pomimo szczerych chęci, nie będzie mógł skutecznie przyjść im z pomocą, zaledwie od czasu do czasu przyniesie kilka franków, ale tego nie starczy jej chociażby na zaspokojenie rachunku piekarza. Była kiedyś bieliźniarką, lecz odwykła od szycia, a teraz zapóźno wracać do dawnego zajęcia. Mogłaby się postarać o miejsce do posługi, lecz czyż może opuścić dom chociażby na parę godzin, mając małe dziecko i drugie stare dziecko do ciągłego doglądania?... Więc cóż z nimi będzie?... co poczną wszyscy troje?... Przystawała, patrząc
Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/399
Ta strona została uwierzytelniona.