Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/40

Ta strona została uwierzytelniona.

bie?... Powiedzianoby, że się sprzedałeś! Byłby to skandal dla ciebie, dla twojej rodziny a także i dla nas.
Mówiła spokojnie, po macierzyńsku, ująwszy go za obie dłonie. Szukała rozsądnych przyczyn powstrzymujących to małżeństwo, jak matka, pragnąca obronić syna przed pokusą szkaradnej zbrodni. Słuchał jej słów, spuściwszy głowę i unikając spotkania się z jej wzrokiem.
— Gerardzie, wierzaj mi, że trzeba zwracać uwagę na ludzką opinię. Wiesz, ja nie tworzę sobie niepotrzebnych iluzyj. Wiem, że pomiędzy twoim światem a naszym jest olbrzymia przepaść. My posiadamy bogactwa, lecz pieniądze tem wyraźniejszy znaczą pomiędzy nami przedział, ujawniają istniejącą różnicę. Chociaż przyjęłam chrzest, córka moja pomimo to jest i pozostanie córką żydówki... Ach, drogi mój Gerardzie, wiesz, ja tak dumną z ciebie jestem, tak dbałą o nieskazitelność twojej opinii, że z rozpaczą widziałabym twoje poniżenie się, twoje skalanie się takiem małżeństwem, zawartem dla pieniędzy, bo ty nie możesz kochać tej dziewczyny, wszak ona jest potwornie brzydką, ułomną, złą, słowem pod każdym względem biedne to stworzenie niegodnem jest ciebie...
Podniósł teraz na nią oczy i patrzał błagalnie, by zechciała skończyć tak przykrą rozmowę. A chcąc kres temu położyć i uwolnić się od dalszych kłopotliwych wyjaśnień, przerwał jej: