Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/401

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie wysilaj się, mój stary — rzekła do niego żona. Mowę jeszcze odzyskasz i będziesz mógł się wygadać ze swego bólu... Ale sobie nie dokuczaj myślami, bo jeszcze ci będzie gorzej...
Poszła do alkowy, by ułożyć dziecko na łóżka, a Tomasz i Piotr chcieli jeszcze z nią pomówić o panu Grandidier, w którego fabryce Toussaint pracował przez długie lata. Wtem nadeszli nowi goście, więc rozmowa została odłożona.
Weszła pani Chrétiennot, żona urzędnika a siostra Toussaint, młodsza od niego o lat osiemnaście. Piękna Hortensya, dowiedziawszy się o nieszczęściu brata, przyszła go odwiedzić, chociaż mąż wymógł na niej, że prawie zerwała stosunki z familią, której on wstydził się przed swoimi kolegami z biura. Miała nasobie suknię jedwabną wprawdzie, ale bardzo zniszczoną, a na głowie kapelusz z makami czerwonemi, przerobiony przynajmniej po raz trzeci. Wyglądała strojnie, lecz, przypatrzywszy się zblizka, czuć było w tych strojach ciężki niedostatek, skrywaną nędzę. Stąpała ostrożnie, nie chcąc pokazać swoich dziurawych trzewików. Twarz miała zwiędłą, wogóle bardzo zbrzydła po ostatniem poronieniu, delikatna uroda blondynki znikła prawie bez śladu.
Zaraz od progu przeraziła się, spojrzawszy na sparaliżowanego brata, siedzącego wśród ubogiej izby przy prostym drewnianym stole. Pocałowała go, mówiąc, że mu bardzo współczuje, a zasiadłszy zaczęła zaraz narzekać na ciężkie ma-