Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/404

Ta strona została uwierzytelniona.

Hortensya odetchnęła, jakby jej nanowo spadła wielka ulga z serca.
— Ach, tak... bo, doprawdy nie wiem, jakbyśmy podołali, mając na barkach aż troje dzieci... A przytem mąż wymyślał mi od pierwszej chwili, gdy się dowiedział, że znów jestem w ciąży... Twierdził, że postarałam się o to po za domem, bo on pewien jest siebie że potrafił się złego ustrzedz, więc krzyczał codziennie, że jeżeli będę miała dziecko, to mnie opuści i nigdy o mnie nie będzie chciał wiedzieć. A czy wiesz, że o mało co nie umarłam, zdecydowawszy się na poronienie.. okropnie byłam chora i zapewne już nigdy nie wrócę do zdrowia. Doktór przepisał mi lekarstwo i polecił jeść pożywne pożywne potrawy, ale pozostało to tylko na papierze... nie mamy na wydatki nadzwyczajne. Lecz mniejsza z tem, trzymam się na nogach, a co pozbyłam się kłopotu, to się pozbyłam, i gdy o tem wspomnę, aż mi weselej.
— Rzecz prosta, że jesteś zadowolona, wszak tylko tego pragnęłaś, by uniknąć trzeciego dziecka.
— Tak, zapewne... tylko tego pragnęlibyśmy oboje... Mój mąż powtarzał, że zatańczy z radości, gdy już złe przeminie... A jednakże... jednakże...
Nagle głos Hortensyi zadrżał z rozczulenia.
— Gdy doktór, po obejrzeniu, powiedział nam, że to był chłopiec, taka mnie ogarnęła żałość,