Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/406

Ta strona została uwierzytelniona.

Piotr i Tomasz wstali po jej odejściu, i przed pójściem do fabryki chcieli się dowiedzieć, czy też pan Grandidier, zawiadomiony o nieszczęściu starego Toussaint, obiecał przyjść z pomocą. Okazało się, że jeszcze do niczego nie zobowiązał się stanowczo. Postanowili więc przemówić do jego serca, przypominając, że Toussaint był mechanikiem w teraźniejszej jego fabryce przeszło od lat dwudziestu pięciu, i że kiedyś był projekt urządzenia kasy wsparcia, a nawet dawania emerytury wysłużonym robotnikom, lecz myśl ta została zagubiona w czasie upadku poprzedniego właściciela. Istnienie podobnej kasy byłoby zabezpieczyło utrzymanie staremu Toussaint, chroniąc go przynajmniej od głodowej śmierci; lecz czy po za tem nie istnieje poczucie sprawiedliwości, nakładające obowiązki na właściciela wobec robotnika, dotkniętego chorobą?... Piotr i Tomasz nie wątpili, iż Grandidier, jeżeli nie przez sprawiedliwość, to przez dobroć serca okaże się miłosiernym.
Dziecko znów się obudziło i zaczęło płakać, więc pani Toussaint przyniosła je z alkowy i chodząc po izbie, uspakajała malca pieszczotą. Tomasz zbliżył się do paralityka i ująwszy jego rękę w obie dłonie, rzekł:
— Przyszliśmy dziś i będziemy ciebie odwiedzać... bądź spokojny, nie opuścimy cię w smutnem położeniu. Wszyscy w fabryce ciebie kochali, bo