Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/407

Ta strona została uwierzytelniona.

zawsze byłeś zacnym i pracowitym człowiekiem. Bądź dobrej myśli i licz na nas, zrobimy co tylko będzie można, żebyś nie cierpiał niedostatku.
Wyszli z ubogiej izby, pozostawiając chorego z twarzą zalaną łzami, przerażonego oczekiwaniem smutnego losu, a niemniej wylękła jego żona pieszczotliwie huśtała głośno płaczące dziecko, które od pierwszej chwili pojawienia się na świecie było ciężarem dla całej swej rodziny, by dorósłszy zamrzeć z nadmiaru pracy, z nędzy, jako jeszcze jedna ofiara więcej niesprawiedliwego ustroju społecznego.
Tomasz i Piotr odnaleźli w fabryce Grandidiera pracę rękodzielniczą, huczącą i ziejącą wysiłkiem setek ludzkich jednostek. Cienkie metalowe rury, stercząc po nad dachami budynków, rytmicznie buchały parą, jakby normując oddech wrzącej tu roboty. We wszystkich wydziałach zakładu warczały koła i sunęły po nich pasy, a zastępy robotników uwijały się, kując, piłując, śrubując i wiercąc, podczas gdy rozliczne warsztaty puszczane w ruch, napełniały powietrze łoskotem przeszywającym powietrze. Dzień roboczy dobiegał końca, spieszono się gorączkowo, by dopędzić do zamierzonego kresu roboty jeszcze przed odezwaniem się dzwonu, zwiastującego godzinę rozejścia się do domów.
Gdy Tomasz zapytał o pana Grandidier, odpowiedziano mu, że nie pokazał się w fabryce od