południowego śniadania. Domyślił się, że musiało zajść coś niespodziewanego w ubocznym pawilonie, gdzie pan Grandidier zamieszkiwał wraz z młodą żoną, która od lat dwóch cierpiała na pomieszanie zmysłów i od czasu do czasu miewała straszliwe ataki. Mimo to pozostała piękną a rozkochany w niej mąż pielęgnował ją osobiście, nie mogąc na sobie wymódz, by się z nią rozłączyć i osadzić ją pod obcą opieką w domu zdrowia. Z małej pracowni, oddanej do dyspozycyi Tomasza, — dokąd teraz wszedł wraz z Piotrem, by poczekać na właściciela fabryki, było widać pawilon zamieszkiwany przez państwa Grandidier. Wznosił się on wśród ogrodu pełnego kwitnących bzów i widokiem swym wywoływał myśl o spokojnie uśmiechniętem szczęściu domowem, o dzieciach bawiących się wśród ulic wysypanych piaskiem. Przez otwarte okno pracowni doleciał ztamtąd nagle przeciągły krzyk a potem jęk okropny, nieludzki, przypominający konanie zarzynanego bydlęcia. Jęki i wycia nieszczęsnej chorej istoty mieszały się z rytmicznem buchaniem pary, z turkotem i wrzeniem pracy w fabryce. Interesa fabryki szły coraz pomyślniej. Tegoroczne dochody podwoiły się prawie i Grandidier był w trakcie dojścia do znacznego majątku, dzięki forsownej dostawie bicykli do magazynu „Bon Marché“, gdzie brat jego był jednym z administratorów. Popłacał zwłaszcza wzięty
Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/408
Ta strona została uwierzytelniona.