z wytężeniem pracy, lecz ból silniejszy był nad jego wolę i odzywał się jękiem katuszy, a gdy po całym dniu znużenia wracał do domu, oczekiwała go tam okrutna nędza zwichniętej miłości! Powodzenie majątkowie opłacał najboleśniejszym haraczem. Worki złota mnożyły się w jego kasie, każdy rok obiecywał przynosić coraz obfitsze zyski, lecz wzrastające bogactwo nie mogło być dla niego ukojeniem bólu i patrząc na ukochaną kobietę beznadziejnie chorą, szlochał w rozpaczy, bezsilnie załamując dłonie.
Mówił teraz o Touisaint’ie ze współczuciem i obiecał, że przyjdzie mu z pomocą. Lecz cóż mógł właściwie dla niego uczynić? Stałej pensyi mu nie wyznaczy, bo nie chce dawać szkodliwego przykładu, niezgodnego z dzisiejszemi prawomocnemi zasadami i stosunkiem pracodawcy względem zarobkujących.
Twierdził, że wobec wciąż wzmagającej się konkurencyi musi bronić praw swoich, nie ustępując od nich w niczem ani na piędź jedną, jakkolwiek wyznaje, że nie jest zwolennikiem systemu istniejącego, a którego strzedz czuł się obowiązany. Nie był wszakże reformatorem, a więc, jako właściciel fabryki, powinien wszystkich sił dokładać, by roboty szły, przynosiły zyski i wzbogacały go sposobami dozwolonemi przez uczciwość. Żałował, że robotnicy w jego fabryce porzucili dawno myśl utworzenia kasy wsparcia i emerytury i dał do zrozumienia, iż postara się nanowo
Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/413
Ta strona została uwierzytelniona.