Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/415

Ta strona została uwierzytelniona.

Tomasz, uśmiechnąwszy się, odparł:
— Proszę, niech pan zechce być jeszcze trochę cierpliwy.. zdaje mi się, że jestem na dobrej drodze i niezadługo osiągnę zadawalniający rezultat.
Grandidier, uścisnąwszy na pożegnanie dłonie Tomaszowi i Piotrowi, poszedł obejść fabrykę, jak to czynił zwykle przed uderzeniem dzwonu, obwieszczającego zawieszenie roboty. Przez chwilę Piotr i Tomasz wpatrywali się w cichy pawilon o zapuszczonych żaluzyach, dokąd każdego wieczoru powracał Grandidier, by zamknąć się przy swojej chorej i cierpieć nad nieuleczalnością swej katuszy. Szczelnie zamknięty pawilon stał głucho wśród zieloności i bzów wonnie kwitnących, kryjąc w swem wnętrzu tajemnicę złamanego życia bogatego właściciela fabryki.
Już światło dzienne było na schyłku, gdy Piotr z Tomaszem, powróciwszy na szczyt wzgórza Montmartre, skierowali się ku olbrzymiej, oszklonej pracowni, jaką urządził rzeźbiarz Jahan w pobliżu bazyliki, dla wykonania anioła kolosalnych rozmiarów, podług szkicu zatwierdzonego nareszcie w arcybiskupstwie. Dokoła budującej się bazyliki Sacré Coeur wznosiło się całe miasteczko tymczasowych budynków, składów, pracowni i warsztatów. Rozrzucone one były w nieładzie wśród rozległego pustego gruntu, leżącego dotąd odłogiem, a teraz zawalonego materyałami nagromadzonemi dla budowy kościoła. Pomiędzy stosami