Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/417

Ta strona została uwierzytelniona.

Tomasz wyrwał go z zadumy, mówiąc:
— Spieszmy się, bo już ściemnia się, gotowiśmy przyjść zapóźno, by módz obejrzyć pracę Jahan’a.
Antoni miał ich oczekiwać w pracowni Jahan’a, który chciał im pokazać świeżo wykończony model posągu. Gdy weszli, zastali dwóch specyalistów kamieniarzy, pracujących na drabinach przy obciosywaniu z grubszego symetrycznych skrzydeł kolosalnego anioła. Jahan zaś, z zawiniętemi po za łokcie rękawami koszuli, siedział na nizkim stołku i przypatrywał się figurze wysokości metra, nad którą przed chwilą pracował.
— A to wy! — zawołał do wchodzących, Antoni czeka na was blizko od godziny. Zdaje mi się, że wyszedł teraz z Lizą patrzeć na słońce zachodzące nad Paryżem. Niezadługo powrócą.
Zamilkł i siedząc nieruchomo, patrzał na swoje dzieło.
Była to figura, przedstawiająca nagą kobietę, stojącą, wysoką, a tak wzniosle majestatyczną i piękną prostotą linij, że wydawała się być olbrzymią. Obfite włosy miała rozwiane na ramionach i dokoła twarzy, która jaśniała pięknością jak słońce wśród promieni. Ciało podane zlekka naprzód, odchylało się torsem nieco w tył, wabiąc i oddając się. Ramiona, wyciągnięte ku miłosnym uściskom, pociągały ruchem, a dłonie były otwarte, nie odpychając od siebie nikogo.
Jahan zaczął mówić powoli, jakby z głębi swego marzenia: