Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/419

Ta strona została uwierzytelniona.

dłem wszelakiego życia, dają światło i ciepło z równie wspaniałą hojnością każdemu bez wyjątku — cieszy się niemi bogacz, niemniej jak i ostatni z nędzarzy. Więc moja „Sprawiedliwość“, jak widzicie, wyciąga ku wszystkim swoje ramiona, gotową jest przyjąć na swe łono każdego, by obdarzyć go nieśmiertelnością życia w nieśmiertelnej piękności. Ach, być pięknym, być silnym, być sprawiedliwym, czyż to nie jest najwyższe marzenie?...
Zapaliwszy fajkę, roześmiał się z radości i znów patrząc na swoje dzieło, spytał:
— Cóż, trzyma się kobiecina?... Mówcież, czy się wam podoba?
Obadwaj przybyli wypowiedzieli szczery swój zachwyt. Piotr ze wzruszeniem odnalazł pokrewieństwo własnych myśli z marzeniami artysty, wszak od tak dawna pragnął nadejścia ery sprawiedliwości, a chociażby jej świtania na gruzach starego walącego się świata, którego po tylowiekowem doświadczeniu Miłosierdzie nie zdołało uchronić od zguby.
Jahan, porzuciwszy robotę, rozmawiał ochoczo ze swojemi gośćmi i objaśnił ich, że tutaj, w tej pracowni ulepił szkic „Sprawiedliwości“ dla pocieszenia się, że musi dla zarobku robić na obstalunek anioła do bazyliki, tego szpetnego anioła, podług narzuconego mu banalnego szablonu. Przed kilku dniami zrobiono mu uwagę co do