Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/420

Ta strona została uwierzytelniona.

fałd sukni, które zbyt wyraźnie uwydatniały uda, musiał więc znów zmienić całą draperyę!
— Niech rozkazują i zmieniają, wszystko mi jedno! — zawołał. Ten anioł nie jest mojem dziełem, robię go na obstalunek, jak murarz stawia mur. Sztuka religijna już oddawna przepadła, brak wiary i głupota zabiły ją... Teraz oczekiwać należy odrodzenia się sztuki na gruncie społecznym, czysto ludzkim... Ach, gdyby mnie danem było być jednym z pierwszych jej zwiastunów!
Przerwał sobie pytaniem:
— Gdzież się podziały te dzieciska, Antoni i Liza?
Otworzył wielkie drzwi pracowni, wychodzące na dziki stok wzgórza. O kilkadziesiąt kroków wśród pustkowia, zawalonego materyałami budowlanemi, stał Antoni odwrócony profilem, a obok wysokiej, zgrabnej jego postaci, Liza, wsparta o niego, wydawała się jeszcze szczuplejszą i drobniejszą. Sylwetki ich rysowały się wyraźnie po nad obszarem Paryża ozłoconego ostatniemi promieniami gasnącego słońca. Silne ramię Antoniego podtrzymywało z czułością wiotką kibić Lizy, która z jego pomocą odbywała teraz dość długie przechadzki, nie czując zmęczenia. Wsparta na nim z ufnością, przytuliła się z wdziękiem i patrząc mu w oczy, uśmiechała się do niego, jakby chcąc mu wypowiedzieć nieskończoność swej wdzięczności i miłosnego przywiązania.