Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/423

Ta strona została uwierzytelniona.

czyna zbudzona przez niego do życia, ozdrowiała ciałem i umysłem. Podniecony rodzącą się dla niej miłością, stworzył arcydzieło pod względem prawdy i uczucia. Tym razem urzeczywistnił dawne swoje pragnienie i ciął drzewo, patrząc wprost na model. Próba się powiodła, więc był szczęśliwy, marzył o tworzeniu dzieł wielkich i oryginalnych, w których nazawsze zaklnie życie swej epoki.
Tomasz ostrzegł, że pora wracać do domu. Uścisnęli więc dłoń rzeźbiarza, który także zaczął się szykować do wyjścia, by powrócić z Lizą do siebie do mieszkania, jakie zajmowali w pobliżu przy ulicy du Calvaire.
— Lizo, do jutra! — rzekł Antoni, nachylając się ku niej, aby ją pocałować.
Liza, oparłszy się dłońmi o jego ramiona i wspinając się, przykładała mu do ust kolejno swoje oczy, któremi nauczył ją patrzeć i widzieć.
— Do jutra! do jutra! — szepnęła.
Zmrok już zapadał, lecz pomimo szarzejącego światła dziennego, Piotr, który szedł o parę kroków naprzód, dostrzegł coś dla siebie zupełnie niezrozumiałego. Brat jego Wilhelm wysunął się z ciemnej jamy wiodącej do podziemi bazyliki, a przesadziwszy palisadę, stanął na ulicy Lamarck i zaczął się rozglądać, jakby wypadkowo się tutaj znalazłszy. Gdy ujrzał Piotra i swoich synów, ucieszył się ze spotkania, mówiąc, że powraca z Paryża. Piotr doznawał wrażenia, jakby