był we śnie, tak dalece to wszystko wydawało mu się niezgodnem z rzeczywistością, lecz gdy Wilhelm spojrzał na niego zaniepokojny, przekonał się, że to, co widział, nie było złudzeniem. Naraz roje myśli obiegły Piotra: dlaczego Wilhelm był w podziemiach?... Dlaczego teraz kłamał, on, co nigdy nie uciekał się do wykrętów. Zaniepokojenie Piotra zamieniło się w trwogę, gdy pomyślał, że może niechcący wpadł teraz na trop czegoś straszliwego, tego czegoś nieodgadnionego, co od pewnego czasu mąciło spokój i wesołość w dworku jego brata.
Gdy Wilhelm, Piotr i dwaj chłopcy weszli do pracowni, było w niej zupełnie ciemno i cicho, jeszcze nie zapalono w niej lamp wieczornych.
— Pusto! niema nikogo! — zawołał Wilhelm.
Wtem z cienia odezwał się spokojnie basowy głos Franciszka:
— Owszem, ja tu jestem!
Siedział on przy swoim stole, a nie mogąc już czytać z powodu braku światła, odwrócił głowę w stronę Paryża i podparłszy twarz ręką, zamyślił się, patrząc na miasto tonące w ciemnościach. Przez całe popołudnie pracował on bez przerwy. Zbliżały się teraz egzamina, więc żył w bezustannem naprężeniu mózgu, przyzwawszy cały zasób energii.
Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/424
Ta strona została uwierzytelniona.