Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/431

Ta strona została uwierzytelniona.

ce. Wszystko, cośmy razem postanowili, będzie spełnione.
Znów zamilkli. Po chwili spytała go:
— Więc to się stanie o godzinie czwartej?... w chwili udzielania błogosławieństwa?
— Tak, o godzinie czwartej.
Staruszka siedziała wyprostowana, łagodnie i smutnie wpatrzona w twarz Wilhelma. Promieniała z jej twarzy nadludzka siła ducha, a szczupła jej postać w prostej, wełnianej, czarnej sukni, była bohaterską, olbrzymią. Majestat jej wzruszył serce Wilhelma, wyciągnął ku niej ręce, prosząc:
— Babko, czy zechcesz mnie uściskać?...
— Z całego serca, moje kochane dziecko! Twój obowiązek, twój cel jest niezgodny z mojemi poglądami, lecz widzisz, że szanuję wolność twojego sumienia... a chociaż inne mamy ideały, kocham ciebie, jak najdroższego syna!
Ucałowali się, a Piotr wysunął się z ukrycia, jakby dopiero co nadszedł. Ze zdumieniem spostrzegł, że babka już spokojnie szyła porzuconą dotąd robotę, a Wilhelm krzątał się jak zwykle przy swoim stole i półkach, zawalonych specyalnemi przyrządami do robienia chemicznych doświadczeń.
Nadszedł czas drugiego śniadania, już była godzina dwunasta w południe, lecz postanowiono zaczekać na Tomasza, który opóźnił się z przy-