Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/433

Ta strona została uwierzytelniona.

Jednakże synowie i Marya nic wiedzieć nie mogli o straszliwej katastrofie, która miała się spełnić za kilka godzin, i kirem przysłonić słońce, jasno, pogodnie świecące w tym dniu czerwcowym. Ogólną rozmowę i śmiechy przerywały krótkie ale nagłe chwile milczenia. Czyżby prawda się wtedy jawiła, zsyłając jakieś nieokreślone przeczucia?... Może te kochające serca obiegała niewiadoma trwoga, zapowiadająca im żałobę?... Wilhelm miał twarz zupełnie pogodną i uśmiechał się z tkliwością do swej zebranej rodziny, może był tylko nieco blady i głos miał serdeczniej rzewny. Babka była poważniejszą niż kiedykolwiek, lecz nikt nie śmiał spytać się jej o przyczynę, cześć, jaką wzbudzała, nakazywała szanować jej milczenie.
Krem, zrobiony przez Maryę, wywołał ogólne zadowolenie; obsypano ją za to pochwałami, tak, iż wreszcie zarumieniła się, co sprawiło wielką uciechę chłopcom, lecz pomimo tej wesołości jeszcze przed końcem deseru znów powiał martwy chłód i twarze obecnych zbladły, bez żadnej widocznej przyczyny.
— Ach, ten dzwon! — zawołał Franciszek — aż głowa puchnie od tego ich hałasu!
„La Savoyarde“ od południa dzwonił poważnemi, miarowemi uderzeniami, których przeciągłe brzmienie rozlegało się, hucząc, aż na odległe końce olbrzymiego Paryża. Rozmowa przy stole ucichła, wszyscy słuchali.