Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/457

Ta strona została uwierzytelniona.

w szczęściu... los każdego z was, moich blizkich, był zdecydowany, jasny, nikomu nie byłem potrzebny... szedłem na śmierć z weselem, z promienną myślą spełnienia wielkiego dzieła... Dlaczego przyszedłeś zmącić mi tę chwilę?... Po co zacząłeś wywoływać wspomnienia Maryi, kiedy powinieneś mieć pewność, że szczerze jej się rzekłem i szczerze pragnę szczęścia was obojga.
Mówił głosem drżącym, lękał się, czy sam przed sobą nie kłamie. Wtem opanował się i rzekł ostro:.
— Dość tego... godzina dobiega. Piotrze, odejdź. Po raz ostatni mówię ci: odejdź, chcę tego i rozkazuję, odejdź!
— A ja nie mogę ci być posłuszny, mój bracie. Pozostanę z tobą. Rzecz prosta, ponieważ jesteś głuchy na wszystko, co powiedziałem i uwziąłeś się trwać w swojem szaleństwie, zatem umrę wraz z tobą. Możesz podłożyć ogień pod minę!
— Braciszku! Ty chcesz umrzeć? dlaczego?... Tobie niewolno! masz obowiązki, nie jesteś już sam jeden na świecie!
— To mnie nie powstrzyma. Przysięgam ci, że chcę umrzeć z tobą. Rzeknij słowo, a natychmiast rzucę tę zapaloną świecę w otwartą czeluść i zginiemy razem!
Z ruchu Piotra widząc gotowość, Wilhelm chwycił go za rękę, którą sięgał po ogień i rzekł stanowczo: