Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/458

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie chcę, byś umierał. Byłoby to wprost niedorzecznem. Niech inni umierają, ich poświęciłem, lecz ty, po co?.. niema w tem żadnego celu, więc dlaczego rozszerzać zakres potworności?... Braciszku, jeżeli rzeczywiście mnie kochasz, oddal się ztąd i pozostaw mi wolność działania. Nie rozdzieraj mi dłużej serca! uchodź ztąd! uchodź co prędzej!
Lecz nowa myśl owładnęła jego umysłem. Pod jej wrażeniem zawołał gniewnie:
— Ach! ty mnie wystawiasz na próby! Ty udawałeś, że chcesz rzucić ogień w otwartą przed nami minę! Ty chciałeś wprost zgasić tylko świecę! obliczyłeś, że nie będę miał odwagi powtórnie jej zapalić! Złym bratem dla mnie jesteś, złym przyjacielem!
Piotr odparł z równą gwałtownością:
— Masz słuszność, utrzymując, że użyję wszystkich środków, by cię powstrzymać od spełnienia szalonego, okrutnego, głupiego czynu!
— Ty mnie chcesz powstrzymać?...
— Tak. Powstrzymam chociażbym miał cię związać mojemi ramionami, chociażbym miał wpić się w twoje ręce i sparaliżować twoje ruchy!
— Ach, tak?... Ty mnie powstrzymasz! Ty! ty! niegodziwy bracie! Otóż mylisz się! nic ze mną nie podołasz!
Uniesiony gniewem, wściekły, pochwycił Piotra i ścisnął mu żebra swemi silnemi ramionami. Obadwaj, przeszywając się wzrokiem w milczeniu,