spostrzegli, że znajdują się teraz w zupełnej ciemności. Wśród czarnej nocy i głuchej ciszy, serca ich wyspowiadały się do głębi, a strumienie łez przyniosły im ulgę, kojąc gwałtowność przebytych wzruszeń. Serce Piotra napełniło się radością. Czuł się szczęśliwym, iż danem mu było spłacić dług wdzięczności i wyratować brata od zguby. Wilhelm zaś, który łączył w sobie dwoiste cechy: umysł uczonego i serce dziecka, płakał ze wzruszenia, przerażony tem, na jakie manowce wywiodły go chimeryczne marzenia. On, pałający miłością ludzkości, on, żądny panowania sprawiedliwości na ziemi, chciał przyspieszyć tę erę, popełniając najokropniejszą zbrodnię, zadając śmierć tysiącom niewinnych ofiar! Teraz dopiero przewidział i jasno ujrzał całą niedorzeczność swojego planu. Serdeczne słowa, łzy i uściski braci wzmacniały dotychczasową ich przyjaźń, czuli się zjednoczonymi wspólnością protestu przeciwko nędzy i cierpieniu, wspólnością pragnień reformy, mogącej dać ulgę niedoli, wynikłej ze społecznej niesprawiedliwości.
Orzeźwieni rozmową czuli się teraz silnymi. Piotr ujął rękę Wilhelma i trzymając się muru, wyprowadził go z ciemnego podziemia, założywszy na dawne miejsce odwaloną płytę kamienną, na której dotąd siedzieli przed otwartą miną.
W pracowni w dworku Wilhelma, babka, nie poruszywszy się po jego odejściu z miejsca, siedziała w pobliżu oszklenia z robotą w ręku.
Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/463
Ta strona została uwierzytelniona.