W oczekiwaniu godziny czwartej często podnosiła oczy na wielki zegar, wiszący na ścianie, następnie wzrok jej biegł ku bazylice, którą widziała dobrze, nie poruszając się ze swojego fotelu. Twarz babki była spokojna lecz niezwykle blada. Przezwyciężając wewnętrzny niepokój, szyła uważnie, starając się o równość ściegów. Marya haftowała tuż w pobliżu, ale co chwila wstawała od krosien, rwała nitki, niecierpliwiła się, dziwiąc się dlaczego bez przyczyny jest rozdrażnioną, zdenerwowaną.
— Dokucza mi jakiś niepokój — mówiła. — Czuję, jakby kamień na sercu.
Gorączkowe rozdrażnienie Maryi podzielali wszyscy trzej synowie Wilhelma. Zrywali się od roboty, spoglądali na siebie niespokojnym wzrokiem, i starając się przemódz bezpodstawną trwogę, powracali do porzuconego zajęcia. Tomasz opiłowywał metalową blaszkę, Franciszek silił się, by znaleźć rozwiązanie matematycznego zadania, Antoni rysował wiązankę maków, leżącą przed nim na stole. Napróżno wszakże starali się przykuć uwagę do wykonywanej roboty. Najlżejszy szelest niepokoił ich, podnosili głowy, pytając się wzajemnie wzrokiem. Co im było?... czemu mieli przypisać to dziwne rozdrażnienie?... Czego się lękali?... jaka mogła być przyczyna spadłej na nich obawy?... Jasno, wesoło świecące słońce i pogodne niebo nie zapowiadało burzy, a jednak rozdrażnieni pracowali ze znużeniem.
Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/464
Ta strona została uwierzytelniona.