— Babko! co tobie?... — zawołał Tomasz, patrząc na nią z niepokojem. Babko, dlaczego drżysz?... Powiedz... ach, powiedz!...
Franciszek i Antoni podbiegli ku staruszce, pytając:
— Babciu! czy jesteś chora?... Babcia, dlaczego drżysz i bledniesz?... Babciu, czy się czego obawiasz?... Ty, taka odważna...
Nie odpowiadała na ich pytania i pieszczoty. Ach, bodajby siła wybuchu była dość potężną, by rozdarta ziemia mogła pochłonąć ich wszystkich! Niechajby ogień wulkanu dosięgnął i ten dworek i zburzył go wraz z bazyliką, skazaną na zagładę! Ach, tak! pragnęła umrzeć z Wilhelmem i jego trzema synami i nie widzieć katastrofy, która tyle łez będzie kosztować. Milczała, pogrążona w gorączkowych myślach, drżąca i zapatrzona w gmach, który lada chwila runie, rozsadzony wybuchem, mrocząc niebo chmurą pocisków i dymu.
— Babciu! babciu! — wołała Marya — odezwij się do nas! Babciu, przerażasz nas swojem milczeniem! Ach, powiedz nam dlaczego jesteś wdal zapatrzona?... Dlaczego tak patrzysz, jakbyś widziała straszne nieszczęście, cwałujące ku nam i grożące nam wszystkim?...
Wtem, równocześnie, Tomasz, Franciszek i Antoni krzyknęli, szarpnięci jednakową obawą:
— Ojciec jest w niebezpieczeństwie! Ojcu śmierć zagraża!
Strona:PL Zola - Paryż. T. 2.djvu/466
Ta strona została uwierzytelniona.